Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lokomotywy, wysiadł, za nim ze stu przeróżnych inżynierów; poczęły się hałaśliwe przywitania i okrzyki.
— Hajda na most! — zawołał dobrze podchmielony naczelnik.
Całe towarzystwo było po częstych libacyach, nawet obsługa pociągu. Maszynista, który miał sam pierwszy wjechać na most, zalał też sobie stracha spirytusem, bełkotał coś Hieronimowi o nierównych strzałkach.
— Zejdź, ja poprowadzę! — fuknął młody człowiek w odpowiedzi, biorąc go za kołnierz i oddając w ręce dróżników.
— Pan zostań z nami! — krzyczał zwierzchnik.
— Jeszcze kark pan skręcisz! — wołali koledzy.
— Proszę pana! — wrzeszczał pijany maszynista — a moje premium! Obiecywano pięćdziesiąt rubli!
— To je sobie zabierzesz, zuchu, jak się prześpisz — odparł Hieronim. — Nic mi się nie stanie, panie naczelniku. Panowie, raczcie obliczyć, ile osiądzie ten gmach podemną. Dużo ważę teraz. Puszczaj parę!
Zagrały tłoki i walce. Żelazne trzy potwory poruszyły się majestatycznie i, buchając dymem, weszły na most. Na środku Hieronim stanął, sygnał rozległ się przeraźliwie, donośnie, na tryumf, most stał; pociąg go przeszedł tam i napowrót i znów zatrzymał się na środku; próba była skończona.
Powracającego Hieronima pryncypał chwycił w ramiona, omal nie udusił.
— Złoty z ciebie, nieoceniony człowiek! Co chcesz za taką pracę?
— Spać, panie naczelniku! — zaśmiał się szczerze chłopiec. — Zdejmij pan z mej głowy zarząd i władzę i uwolnij do domu.
— Takiś mi kolega! My się bawić chcemy!