Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Człek się zaśmiał.
— Aha! — odparł jakiś nieswój.
— Toś ją w Petersburgu zostawił?
— A tak, tam, gdzie pan rzucił swoją.
— Ja, stary, kochanek nie miałem i nie mam. Wiesz o tem najlepiej, boś mnie pilnował, jak smok.
— Et, różnie bywało w sąsiedztwie! Kto tam ustrzeże ognia w słomie! Ta czarna, co to ja aż z sikawką musiałem...
— Nie klekoc głupstw! Czyś ty i dzisiaj odwiedzał baraki? Ot, lepiej pokaż list! Zobaczę, jak wyrażasz afekta.
— Tak samo, jak pan! Kto z kim przestaje, takim się staje.
— To fałsz! Gustu do amorów nikogo nie nauczę, bo go sam nie posiadam. Chyba ty mi go udzielisz.
— Et, kto pana przegada. Na co pan odesłał mięso Eljasmanowi.
— Chciałeś chyba, żebym je sam skonsumował przez grzeczność dla żyda Robotnicy nie bydło, a truć ich nie pozwolę.
— Żyd strasznie zły, cały zarobek dziś stracił; Domański zły, że pan go złajał przy ludziach; wszyscy źli. Co z tego będzie? Jak zechcą się mścić..
— To niech się mszczą! Honoru mi nie wezmą, czci mi nie odbiorą, więcej o nic nie dbam! Ty mi nie wspominaj tych ludzi! Dzień cały trują mi zgryzotą! Daj spocząć w domu przynajmniej!
Wziął się za głowę ruchem desperackim.
— Bo mi szkoda pana! — zamruczał Bazyli — wychudliście jak cień! Co z tego będzie? Położy się pan z wysiłku! Żeby odpocząć jaki miesiąc!
— Czy i ty mi kraczesz chorobę, jak ten skorupiak doktór? — zaśmiał się chłopiec z przymusem i zamyślił chwilę. — Chciało się i mnie wypocząć, stary — zaczął po pauzie. — Miałem paręset rubli oszczędności, myślałem po skończeniu tutejszej ro-