Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ze stacji pisał, że mu bardzo słabo. Nie wie, czy do Merann dojedzie.
— Kiedy ojciec wraca?
— Nieprędko.
— Zdrowaś?
— Jak zwykle.
— No, to do zobaczyska. Uważaj. Płotka się bierze. Podchwytuj!
Ale Jadwisia nie patrzała na wędkę, ale na nich, gdy ją mijali, i spotkała się wzrokiem z Niemiryczem. I zdawało mu się, że ją już dawno zna.
Przepłynęli i na pożegnanie Jaśka zanuciła jakąś miejscową, chłopską, smętną pieśń, która po toni szła daleko i długiem echem. A Niemirycz obejrzał się raz jeszcze na czarne olszyny, i miał jakby zmorę, że pod ich cieniem, na głębi ponurej, trup jego matki płynie. I tak mu się twarz zmieniła, że Jaśka urwała pieśń i spytała:
— Co panu?
Przetarł oczy i próbował się uśmiechnąć.
— Śmierć mi w oczy zajrzała — odparł.
— Bo nad Niemirowem ona krąży. Michaś już nie wróci, jestem pewna.
— Szczęśliwy! Nie dożyje niedołęstwa, starości.
— A jednak każdy żyć chce. I stuletni starzec jeszcze się śmierci boi.
— Instynkt zachowawczy dała natura, ale ten lęk paniczny, zgrozę, kultura wytworzyła. To uczucie nabyte, wpojone w nas przes fałszywie pojętą i wykoszlawioną ideę chrystjanizmu. Nie lęka się śmierci buddysta i mahometanin, i nie lęka się człowiek dziki. Tamtym po śmierci obiecana nirwana i raj. Ten się niczego dobrego ni złego nie spodziewa.