Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzały tłumy i myśleć zaczynają, same za siebie. Ale nie godzę się co do tego z panem, że w otchłań świat idzie. Jest chaos i zmierzch, lecz będzie, świt, jeno daleki — rzekła Jaśka. — My go nie dożyjemy, ale być musi.
— Pani ma wiarę, żyjąc z naturą. Wśród mrowia ludzkiego straciłaby ją pani rychło.
— Dlatego w tłum nie pójdę.
— Amen. Z duszy pani to pochwalam.
— Jesteśmy na miejscu — odezwał się stary. — Teraz rozpowiadaj ty, Maksymie.
Chłop wparł łódź na piaszczyste wybrzeże wysokiej wydmy i weszli na szczyt pagórka. Widzieli stąd duży szmat łąk pociętych żyłami wodnemi, i chłop począł różne punkta pokazywać i tłumaczyć.
Słuchał uważnie Niemirycz i szkicował sobie linje w notatniku, śledząc za ręką dziada.
Dziewczyna tłumaczyła mu słowa na polskie.
Widać było Mehecz, o czerwonych dachach, szare wsie, kępy drzew i na horyzoncie czarną plamę dużego dworu.
— To Niemirów — rzekła. — Będziemy wracać pod samym ogrodem.
— Czy to konieczne? — wyrwało mu się.
— Boi się pan napaści?
— Nie, wcale. Tylko sądziłem, żem widział całe kwestjonowane łąki. Nie chciałem państwa utrudzać.
— Nie widzi pan i dziesiątej części. Musimy być u tej drugiej wydmy, która het, za dworem bieleje. Tam drugi punkt sporny.
Zeszli do łodzi. Widok znikł. Płynęli znowu wśród nawisłych łóz i oczeretów. Pod czarnemi olchami toń była słoneczna, cicha, prąd zaledwie widoczny. Spotykane czółna chłopskie pełne były siana i trawy