Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zmęczonych kosiarzy, wracających z dalekich łąk do wsi. Pozdrawiali uprzejmie Kęckich. Stary ich pytał o ilość gotowych stogów, i rozhowory były szczere i swobodne.
Szlak to był więcej uczęszczany widocznie, bo gdy się zwrócili w węższe rzeczne ramię, zostali sami, a taka cisza była wokoło, że pluśnięcie ryby słychać było o staje, stadka zaś dzikich kaczek żerowały śmiało wśród toni.
— Poluje pan czasami? — spytał pan Piotr.
— Nie. Nie mam okazji, żyjąc zawsze w mieście. Ale nawet na wsi nie zabijałbym. Może to panu wyda się śmieszne, ale wstydby mi było.
— Stryj się okrutnie cieszy, to słysząc. Całe życie tutaj spędza z strzelbą, ale jako żandarm. Zabija tylko drapieżniki.
— Ano. Za młodu roiło się być opiekunem i obrońcą słabych i małych... bliźnich. Ale przekonałem się, że ludzie tego i nie życzą i nie rozumieją, a nawet często nie pozwalają. Więcem do zwierząt poszedł na służbę. Te mi nie bronią siebie kochać i ochraniać, i drapieżniki, i złodzieje, i oszusty, i krzywdziciele w tym narodzie nie są osłonieni przywilejami. Za mord słabszych idą na moją egzekucję. Nigdym nie zabił nic jadalnego i wogóle nie używam pokarmów mięsnych.
— I pani wegetarjanka?
— Prawie. My z ojcem jadamy ryby i jaja. Stryj tylko jarzyny, owoce i ziarna. Ilekroć się zniecierpliwię, gniewam lub głowa mnie boli, stryj mi wypomina tę nieszczęsną rybę, jako powód dolegliwości i ostrości charakteru. A wie stryj, żem cały ten tydzień w podróży żyła mięsem!