Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wejdziemy do izby i zjemy trochę. Przysłano mi z domu koszyk zapasów. Proszę pana.
Chłopi pokłonili się jej, snać znajomi, bo rzekła:
— Cóż tak próżnujecie w kosawicę?
— Dziś przyświątek. Grzech robić! — odparł jeden.
Zaśmiała się i rzekła do Niemirycza:
— Wygodne pojęcie religji!
— Bo tak jest. Tak Kościół naucza — odparł. — Naukę religji zaczyna dziecko od historji raju i wygnania zeń. Praca jest tam przedstawiona jako kara, przymus, klątwa życia. Możnaż się dziwić, że stała się ludziom nienawistną, a próżnowanie synoninem święta?
— Nie należy pan do wyznawców zbyt przekonanych — zauważyła z uśmiechem.
— No, nie mam dwunastu lat, a zatem Stary Testament przestał mnie straszyć i imponować. Co prawda, nie rozumiem racji uczenia dzieci czynów ludzi, którzy, wedle naszych obecnych pojęć, siedzieliby wszyscy w kryminale, a procesy ich toczyłyby się przy drzwiach zamkniętych, kwoli publicznej moralności.
— Dzieci tego nie rozumieją, a starszym zabroniono czytać bez pozwolenia władzy duchownej.
— Świetna obrona. Więc poco dzieci uczyć czegoś, czego nie powinny rozumieć, bo się zgorszą, a dorosłym poco zabraniać tego, czego malcy się uczą? Dla kogoż to zatem jest użyteczne?
— Jako pociecha dla grzeszników, że mają, patrjarchów za przykład — zaśmiała się.
— Chyba.