Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zasiedli za stołem, w pustej izbie szynkowej. Żydówka tylko, młoda jeszcze, ale zwiędła, zdefigurowana, brudna, snuła się, otoczona gronem bachorów.
— Błogosławieństwo Boże! Majestat macierzyństwa — rzekła panna Kęcka tym swoim tonem nieuchwytnym przekonania czy ironji.
Wydobyła z koszyka zapasy: wino, tartinki, herbatę i cukier. Nalała kieliszek srebrny złotawego wina i podała go towarzyszowi.
— Pani nie pije?
— Owszem, ale mi gorzej głód dokucza. Pij pan.
Gryzła tartinki, wyzierając oknem i nasłuchując sprawy między Żydem i chłopem.
— Szkoda, że pan nie rozumie tutejszego narzecza, bo to doskonałe studjum logiki chłopskiej. Rzecz się o to toczy, że Żyd chce nająć chłopa z wozem i koniem na jutrzejszy jarmark do Mehecza. Ofiarowywał mu dwa ruble, teraz daje trzy. Chłop ani słyszeć nie chce. Myśli pan, że się droży? Nie. On wcale nie chce pieniędzy: „Albo ja dureń kobyłę pędzać za twoje ruble? Na czorta mi one. U Prokopa były, to je myszy znalazły, w strzesze i zjadły. U Semena złodzieje wykradli, nowy zamek u komory mu popsuli. U Iwana spaliły się w ulu. Będę ja sobie na głowę zgryzotę sprowadzał. Nie pojadę. Niech kobyła się pasie, a ja na chrzciny do Mikoły pójdę, to i za darmo się upiję. Odczep się ty ode mnie, Judo!“
Śmiali się oboje, a panna Kęcka dodała:
— A jednak chłop zrobi, co Żyd chce. To nie koniec. I jestem pewna, że zrobi za darmo.
W tej chwili chłopi poczęli na drogę wyglądać ciekawie, więc spytała siedzącego pod oknem: