Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie przeklina życia, nie boi się śmierci, drzemie. Będzie mu gorzej, gdy się obudzi, gdy go wciągną w wir cywilizacji.
— Pani taka jej nieprzyjaciółka?
— Nie widzę innych jej wyników dla ludzi, jak systematyczna nędza, systematyczny głód rozbudzonych instynktów, systematyczne karlenie fizyczne i krwiożercze samolubstwo. Nie, nie lubię cywilizacji. Nauka, kultura, postęp zastąpiły dawne bajki. Bawiono dawniej dzieci opowieściami o ukrytych skarbach i zaklętych królewnach. Teraz uczą o równości, o bohaterstwie, o cudach i bogactwach ziemi, o wygodach i przepychach, wynalazkach i ułatwieniach życia. Dla iluż pozostaje to baśnią, równie niedościgłą, jak szklana góra. Dla ludzi cywilizowanych ziemia za mała.
— Pani dużo myśli i poważnie. A jednak i pani nie wyżyłaby bez cywilizacji, bez ludzi i ich umysłu.
— To zależy, do jakiego stopnia pan rozciąga pojęcie ludzi. Mnie wystarczy troje, z któremi obcuję: ojciec, stryj i Jadwisia Niemiryczówna.
— Aż do zamążpójścia! — uśmiechnął się pobłażliwie.
Uśmiechnęła się i ona.
— Tak! To mi jest nadzwyczaj potrzebne i pożądane.
Nie można było zrozumieć z tonu, czy to był żart, czy prawda. Zmieniła też zaraz temat rozmowy.
— Wjeżdżamy już na terytorjum Mehecza i wytchniemy nieco w tej karczmie. To połowa drogi.
Pod karczmą na przyzbie, siedziało kilku chłopów w sennej zadumie, paląc fajki i spluwając. Żyd jednego z nich na coś namawiał, żywo gestykulując. Chłop odpowiadał monosylabami.