Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie gadaj. Zmartwiłeś się mną i cały świat czernisz. Poślijno, poślij. Zobaczysz, że zaraz ksiądz będzie.
Niemirycz posłał stróża, obiecawszy mu gruby napiwek, do parafji, po księdza.
Chory tymczasem oczy zamknął, wyczerpany, i zdawał się drzemać. Po chwili spytał:
— Co to gdzieś jakby gra?
— To muzyka na balu w pałacu.
— Aha, prawda. Hrabinie obiecałem jutro Mszę. No i widzisz, nie dotrzymam. Tak się chyba pomodlę. Nie wiesz? Brewiarz jest w płaszczu?
Niemirycz obszukał i znalazł lepką od krwi książkę.
— Aj, tak ją zabrudziłem niechcący! — zafrasował się chory. — Obetrzyj!
Ale Niemiryczowi zdało się świętokradztwem tę krew z tej książki ścierać, a ksiądz oczy zamknął i szepnął:
— Przeczytaj, gdzie zakładka. Ja bardzo zmęczony...
Roman otworzył brewiarz i zcicha począł łacińskie psalmy mówić. Ulica uciszyła się prawie zupełnie, tylko wicher i muzyka balowa stanowiły wtór.
Ksiądz zdawał się spać, tylko chwilami ruch ust zdradzał, że powtarza za czytającym.
Raptem przerwał mu czytanie i przemówił:
— Posłałeś po księdza?
— Posłałem.
— Co powiedział?
Niemirycz wyszedł, by rozpytać stróża.
— Proboszcz obiecał przysłać wikarego, jak z miasta wróci.
— A widzisz, przyjdzie! — ucieszył się chory.