Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Już straciłem godzinę, teraz mam czas. Chodźmy gdzie do knajpy, co zjeść i pogadać.
— Niepodobna, rejent czeka.
— To niech czeka, bierze za to pieniądze. Chodź!
— Kiedy i ja pieniądze biorę za to, żebym pracował.
— Ależ to przecie nasz interes i ja cię zabieram. Nie nudź, musimy pogadać. Ja tak mało mam czasu.
— Właśnie ja muszę natomiast mieć czas interesu załatwić.
— To ja pójdę z tobą na górę i powiem rejentowi, żeby na jutro akt odłożył. Jakiś ty pedant!
Niemirycz już mu się nie sprzeciwiał i poszli. Stało się jednak, co często się zdarza, że u rejenta akt nie był gotów, a przedsiębiorca, ze zwykłą narodową akuratnością, wcale się nie stawił. Niemirycz tak był przywykł do takich porządków, że już się nawet nie obruszył, a hrabia, schodząc na dół, triumfował i drwił.
— Potrzebnieś mnie ciągnął po tej brudnej drabinie do tej cuchnącej jaskini. Mój drogi, u nas, w towarzystwie, już zaczęto na serjo debatować, jak zaprowadzić punktualność. Zawsze, wszyscy się spóźniają, a ty chcesz, żeby w niższych klasach byli lepiej wychowani. To ogólna wada, trzeba się zatem pogodzić. To już we krwi.
— Ładny zbiór jest w tej krwi! — mruknął Niemirycz.
Wstąpili do restauracji, zajęli ustronny kącik i hrabia rzekł:
— Otóż widzisz, tyś powiedział rzecz, nad którą ja już dużo myślałem. Dobrze nam było, bo się nikt w nikim nie kochał. Albo to prawda? Ja się naprawdę kochałem w Hildzie. Parole d’honour. I dlatego było mi dobrze.