Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prostował się i pocałował go w policzek, mówiąc jakimś uroczystym tonem:
— Mnogie lata wam, panie, na waszem państwie. Niech Bóg wam święci ziemię i wodę, jak dziadom, pradziadom waszym święcił. I nam z wami daj Boże przeżyć razem z ładem i mirem, jak dziady, pradziady byli i żyli.
— Daj Boże! — rzekli Kęccy, Jadzia i za nimi machinalnie porwany Niemirycz.
Wtedy chłopi się ośmielili, zaczęli się cisnąć na ganek, coś wołać, coś przypominać Semenowi.
— Czego oni chcą? — spytał Niemirycz.
— Oni proszą, żeby pan zostawił wszystko po staremu, jak był z przodków obyczaj, i na wodzie, i na błocie, i na roli. Oni lękają się, że pan nowe zaprowadzi i wszystko się popsuje.
— Zostanie wszystko, jak było. Nie zmienię nic i nic nowego nie wprowadzę.
Obejrzał się na Jadzię i dodał:
— Chyba panienka inaczej zechce.
Ale na to powiedzenie chłopi stracili resztę sztywności, poczęli się śmiać i wołać:
— O panienkę to my spokojni! Byle pan na obczyźnie nowotności się nie nabrał, to nam nic złego nie będzie.
Jaśka trąciła Niemirycza, podała mu flaszkę i kieliszek. Nalał i, przepijając do wójta, rzekł:
— Na stary ład i mir!
Powstał hałas już i okrzyki. Rozpoczął się traktament i uczta, bo z oficyn wyniesiono stoły pełne jadła. Ukazała się służba i oficjaliści. Gdy po chwili urzędnik odjechał, swoboda zapanowała zupełna, bo chłopi Kęckich uważali za swoich panów, a pan Piotr znał ich