Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siostry i badawcze spojrzenie Kęckich. Wysiedli i szli ku domowi, rozmawiając o ziołach wodnych i rybnych toniach; nie przerwali tematu rozpoczętego w łodzi. Do domu weszła Jadzia pierwsza i w sieni bez słowa uściskała brata. Zresztą nikt niczem przybycia nie podkreślił, a pan Piotr zwrócił uwagę Niemirycza na olbrzymie, dwudziestoletnie rogi łosie z czaszką, zajmujące całą ścianę i służące za wieszadło.
— I takich magnatów tutejszych chce zgładzić kultura! Zawiozę pana w ich królestwo. Zobaczy pan, jacy to mocarze i monarchowie głuszy.
— Przedewszystkiem jeść i spocząć! — zawołała Jaśka, przeciągając zmęczone wiosłowaniem ramiona. — Jadzia już się krząta w jadalni. Chodźmy do niej.
Niemirycz pobieżnie spojrzał po domu. Stare miał meble, stare obrazy po ścianach, ale wyglądał oprzątnięty, jakby odnowiony. Pełno było kwiatów, wszędzie po stołach dużo książek i gazet, w sieni wieńce dożynkowe, w jadalni szereg portretów antenatów — służby prawie żadnej.
Chłopak w szarej świcie pucnął go w rękę na powitanie i wniósł zaraz, potem samowar.
Nie było żadnych owacyj, uroczystych przywitań, ciekawych oczu. Było, jakby nie przybył, ale jakby wrócił do tego domu.
Zasiedli wszyscy do stołu i poczuli zmęczenie po tej całonocnej wycieczce. Upojeni byli powietrzem i najnormalniej senni.
— Jak my chrapniemy teraz zdrowo! — przyznał się pierwszy pan Piotr, ziewając.
— To prawda! — potwierdził z uśmiechem Niemirycz.