Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

urodzi się znowu? Jak żyto, oczy bydło? Dobrze panu gadać, ale zrobić, to nie dobrze!
— Co go pan uczy! — ozwała się Jadzia, jakby urażona. — On lepiej od nas wie. My oboje wiemy.
— Oho, jak panna Jadwiga shardziała! — zaśmiał się pan Piotr. — A dawnoż to, jakeście już opłakiwali Bedrychę, że ją sprzedać trzeba?
— To czemu pan wtedy rady nie dał, a tylko klął sądy i stemplowy papier?
— Bo to czart wymyślił. Od klinów asyryjskich aż do ostatniej maszyny pisarskiej, przeklęta wszelka litera.
Niemirycz spojrzał na siostrę.
— I przyjęłaś wspaniałomyślność hrabiego? — spytał.
Zaniepokoiła się, zawahała, wreszcie rzekła:
— Kiedy, Romku, to o ziemię chodziło. Doprawdy, trzeba było sprzedać Bedrychę. Nie było innego wyjścia. A przytem hrabia cię wynagrodził za pracę, to jakbyś ty Bedrychę kupił.
Uśmiechnął się do niej.
— Co za kręte rozumowanie. A wiesz, że to nie nagroda za moją pracę? To dymisja okraszona reskryptem dziękczynnym i orderem.
— Jakto, usunięto pana? To niemożliwe! — wykrzyknął Kęcki.
— Z posady prawnej nie. Ale miałem szersze plany i nadzieje. Pan zna hrabiego Andrzeja?
— Prawie nie.
— Ja go znam od dziecka. Byłem długie lata jego korepetytorem. Teraz spędziliśmy półtora roku, nie rozstając się na chwilę...