Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Romek!
I ujrzał Jadzię, zrywającą się pierwszą. Biegła ku niemu i rzuciła mu się na szyję, bez słowa. Wszystko, co czuła, było w tem jednem spieszczonem imieniu. Potem poczuł szczere i silne uściśnienie dłoni Jaśki, i kościste objęcie Kęckiego, i twardą prawicę pana Piotra. I oto już siedział wśród nich, i gadali jedno przez drugie, i śmiali się, i pytali, i opowiadali, jakby życie z sobą przeżyli.
Jadzia siedziała przy nim i mówiła:
— Wiedziałam, że przyjedziesz. Spodziewaliśmy się ciebie dziś, jutro...
— Skądże tak napewno?
— Ksiądz mówił.
— Jaki ksiądz? Mój?
— A twój. Jaśka była zeszłej niedzieli w Warszawie, szukała ciebie, potem trafiła do księdza. Mówił, że już się wybierasz, że za dni dziesięć niezawodnie przyjedziesz. On święty, on wszystko wie! Jużeśmy czekali. Codzień tu jestem, po ciebie.
— Już pan skończył serwituty? — spytał Kęcki.
— Nie, będzie do jesieni roboty.
— Ależ bo to i gmach roboty. Ale też i hrabia po królewsku panu zapłacił.
Spojrzał pytająco.
— Nie wie pan? Sprawę o koszta i używalność z Niemirowem umorzył zupełnie. A tośmy się już lękali z panną Jadwigą, że trzeba będzie jeden folwark sprzedać.
— No, to co? Dosyć jeszcze zostało, sądzę.
— Aha, pewnie, dosyć! — mruknął pan Piotr. — Dosyć, bo i wstyd w dodatku. A niedoczekanie! Ile było, tyle być powinno. Sprzedać! Narośnie to, czy