Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XII.

Bardzo rano przybyli do Warszawy. Służba i powóz czekały na hrabiego. Pożegnał bardzo uprzejmie Niemirycza i odjechał. Niemirycz wsiadł w dorożkę i, rzuciwszy przelotny wzrok na pookręcane w szmaty krzywe nogi chudej szkapy i posłyszawszy parę razy w tłumie „psia krew“, poczuł się w ojczyźnie. Z zajęciem przyglądał się znajomym ulicom i typom, porównywał do tego, co widział gdzieindziej, i oto był już u siebie, w swem mieszkaniu kąwalerskiem. Nic się tam nie zmieniło, tylko po obejrzeniu bielizny i garderoby, przekonał się, że ksiądz Michał, zgodnie z teorją równości, zostawił mu tylko wszystkiego na jedną zmianę. Uśmiechnął się radośnie na wspomnienie księdza i spytał o niego stróża.
— Mało który wieczór nie przychodzi. Oj, święta to dusza! — odpowiedział człek, krzątając się.
Niemirycz się umył, przebrał i, spojrzawszy na zegarek, poszedł do biura. Czuł się wypoczęty, spokojny, rad zajęciu, jakby wyszedł z ciężkiej niemocy.
W biurze miał masę zajęcia, przejęcie całego szeregu spraw ubiegłych i bieżących od swego zastępcy, zapoznanie się z nowym materjałem. Pochłonęło go to aż długo poza biurowe godziny. Pod wieczór ozwał się w telefonie hrabia Andrzej, pytając biura, czy jest pan Niemirycz.