Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/175

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    patrzona w okna wagonów, nie zważając, że gapie oglądali się na jej kalectwo.
    — Michaś! — zawołała radośnie i smutnie zarazem, wyciągając do chorego ręce.
    Weszła do wagonu. W zamęcie tragarzy uścisnęli się ledwie i on zaraz rzekł:
    — Jadziu, to Roman. Brat mnie przywiózł.
    Spojrzeli na siebie. Dziewczyna podała mu obie dłonie. Wziął je, pochylił się i pocałował.
    — Jakiś ty dobry! O, dziękuję, dziękuję! Jakże się czujesz, Michasiu? Przejdziesz do karety?
    — Z wami przejdę. Jaśki niema?
    — Została w hotelu, bośmy dopiero co przyjechały.
    Otulili chorego i poprowadzili do powozu. Potem Roman zajął się rzeczami, usadowił ich w karecie i pożegnał.
    — Przyjdź do nas, przyjdź — prosili oboje.
    — Przyjdę — odparł serdecznie.
    Już konie ruszyły, gdy chory zawołał:
    — Moje róże!... Zostały w wagonie.
    Roman wrócił, znalazł je i wręczył.
    — Zachowam je: to im zawdzięczam twą opiekę. Przyjdź, nie zapomnij!