mirycz zawrócił do willi, a śpiewaczka przyklękła i podtrzymała mdlejącego, gderając łagodnie:
— Jak można chodzić pieszo w góry. Vous vous tuez, pauvre garçon!
Niemirycz zdyszany przyniósł wody, lodu i wina. Oboje, jak mogli, ratowali nieszczęśliwego. Gdy trochę sił odzyskał, prosił, aby go odprowadzono do hotelu, ale Niemirycz sprowadził prędko powóz i odwiózł go. Okazało się, że mieszkał w tym samym hotelu. Przy rozstaniu popatrzał na nich oboje smutnym, martwym wzrokiem i wyszeptał podziękowanie.
Zdało się Niemiryczowi, że tę twarz gdzieś już widział, więc gdy go odwiózł, ulokował w łóżku i polecił wezwać doktora, spojrzał, wychodząc na tablicę gości, i aż drgnął, widząc swoje własne nazwisko.
Był to więc jego brat przyrodni.
Niby siwa, zimna chmura przesunęła mu się przed myślą i oczyma, ale ostać nie mogła, i znowu cały promienny popędził na pociąg do Nizzy i po chwili nie pamiętał zdarzenia.
Jak sen przeleciały owe dziesięć dni rajskiego życia i przyszło rozstanie. O zmroku odprowadzała go do pół drogi. Szli milczący, nie mając słów na żałość, nie mając wyrazu pociechy, otuchy. U pierwszych domów miasteczka stanęli, spojrzeli na siebie.
— Rom — szepnęła przez łzy — je te bénis, je t‘adore, je t‘attends — tu es la vie. Oh, mon bienaimé!
— Bądź błogosławiona, szczęście! — wyjąkał i on zdławionym głosem.
Ostatni uścisk, spojrzenie... Oderwała się z jękiem, całą siłą woli. Pozostał sam, z dojmującym bólem, z pękiem róż purpurowych, od jej stanika odjętych, i z jakąś, pomimo wszystko, pełnią szczęśliwości.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/161
Wygląd
Ta strona została skorygowana.