Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i odpędziła je, a potem, ocierając nos i oczy, zaczęła żałośnie:
— Niebożątko! Takie było śliczne, takie rozumne, tak mnie kochało. Jaż byłam przy urodzeniu i trzeba mi je w trumnę kłaść.
— Toście akuszerka? — spytał Kacperek.
— Wedle możności i sił ludziom służę. A wedle wiktu i przyodziewku jak pan postanowi? — zwróciła się znowu do Niemirycza.
— Oto trzy ruble na pierwsze potrzeby. Zaraz trzeba ich wszystkich ciepłą strawą posilić. Potem starsza dziewczynka da już sobie sama rady. Przynieście im cokolwiek do jedzenia zaraz.
— Zaraz ja się tu zakrzątnę. Niech pan będzie spokojny, wszystko będzie spełnione. Józiu, ja zaraz wrócę, rozpal ogień w piecyku. Nieboszczkę wyniosę do drugiej, pustej komórki. Niech Bóg panu wynagrodzi.
Gdy się schyliła do trupa, obłąkana spojrzała na nią i powtórzyła swoje:
— Może Wicek wieść jaką przysłał. Długo czekam.
— Pisał do fabryki, żeby mu przysłali czarnych rękawiczek. Odpisali, że niema.
— Jakto niema? Ja zaraz zrobię.
I ożywiona, coraz prędzej zwijała czarną przędzę.
— Dobra dla ciebie Walentowa? — spytał Niemirycz dziewczynki po chwili, gdy stróżka wyszła.
— Dobra — odparła zcicha.
— Nie bije cię, nie krzywdzi, nie posyła na ulicę?
— Nie.
— Słuchaj, a gospodarz był tu kiedy u was? — spytał nagle Kacperek.
Dziecko chwilę milczało.