Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zachęcający zarys obowiązków! — roześmiał się z przymusem hrabia. — Rozumiem teraz, dlaczego to pan nazywa pracą tytanów. A czy zna pan kogokolwiek z mojej klasy, któryby podobnie myślał?
— Nie znam nikogo z hrabiego klasy, ale też i nie widzę wodzów nigdzie. Zapewne ich i w innych klasach niema zdolnych, kiedy tłum się nie szanuje, ani słucha.
— I dlatego nie radzi mi pan pracować, z góry przekonany, żem nie dorósł do tego, ale radzi mi pan podróżować.
— A hrabia czuje się na siłach do pracy?
— Przedewszystkiem pracuje i rządzi ojciec. Ja nie mam ni woli, ni głosu. Zresztą to słuszne. Nie czuję się na siłach, nie chcę rządzić. Pan mną pogardza, także słusznie. Jestem słaby, chory, bez woli, bez chęci, bez zapału. Zapewne będę podróżować.
Oparł głowę na rękach, splecionych na stole, i zapanowało milczenie. Hrabia był dotknięty, obrażony, nadąsany, ale oderwany od swego „przejścia“. Siedział i chciał się zebrać na ostrą odprawę... jakiemuś tam oficjaliście ojca, którego spoufalił niepotrzebnie. Przypomniał więc sobie wsystkie jego słowa i krytyki, żeby je zbić i odeprzeć.
I nagle podniósłszy głowę, spotkał oczy Niemirycza.
— Pojedzie pan ze mną? — spytał.
— Nie, hrabio.
— Dlaczego?
— O, dla wielu powodów. Po pierwsze, że zawadzałbym i sam się truł różnicą naszych poglądów. Odrazu mnie hrabia nie zrozumiał i wziął za obrazę radę podróży. Hrabia to uważa jako rozrywkę i za-