Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bicie czasu, ja, jako bardzo poważne studja i korzyść na dalsze życie. Potwóre, nie jestem wolny ani materjalnie, ani osobiście, żebym, mógł w ten sposób się kształcić. Mnie muszą, wystarczyć książki, aby poznać żywość i pomysłowość Francji, silę organizacji i poszanowanie rządu Anglji, ład Niemiec, wolność i business Ameryki. Mnie musi wystarczyć obrazek piramid i Akropolu, Palatynu i Delhi, Hekli i Niagary. Zresztą, jeśliby hrabia chciał, znajdzie weselsze towarzystwo, niż moje.
— Ma pan dosyć kramu ze mną. Polecenie ojca spełniono, wykupiliście mnie. No, ale jakież pan otrzymał dalsze rozkazy? Co ze mną postanowione? Zapewne będę gdzieś w Meheczu odsiadywał pokutę?
— Żadnych mi nie dano rozkazów, oprócz dopomożenia hrabiemu do wyplątania się z rąk tej szajki. Udało się to nam nawet tańszym kosztem, niż rachowaliśmy. Zostało hrabiemu dwa tysiące rubli.
— Możemy zatem wracać. Pierwej czy później, trzeba burzę familijną przetrwać. Tak mi wszystko zbrzydło, że nawet nie stracę tych paru tysięcy. Możemy jutro jechać. Niech się to raz skończy.
Niemirycz oparł czoło na ręku i milczał. Snać pasował się ze sobą.
— Co panu? — spytał hrabia.
— Rozważałem, czy załatwię swoje sprawy tutaj do jutra. Będę służył hrabiemu wieczorem.
— Ma pan tu znajomych? Ależ wtakim razie zostanę, dopóki pan zechce. Wracać sam nie czuję się na siłach. Może i lepiej, że zostanę. Otrząsnę się z apatji, rozerwę się.
— Nie, hrabio, jedziemy jutro. Powinniśmy jechać.