Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kościołowi i Rzymowi, a ja i mój dom jesteśmy żarliwi wyznawcy.
— Czy to, com napisał, jest fałszem? Gotówem odwołać — odparł spokojnie Niemirycz.
— Pan burzy podwaliny kościoła.
— Nie, tylko gmach, który dla siebie ludzie na nich postawili.
— Pan jest pod klątwą, ateusz!
— Klątwa nie jest obroną prawdy. Prawda nie piorunuje: jest słońcem, które świeci wszechpotężne, wszechczyste, niedbające w swym majestacie o wszelkie napaści.
Podniósł znowu oczy spokojne, raczej smutne i zadumane niż buntownicze, i patrzał w hrabiego.
Ten się poruszył na krześle.
— Są temata, których się poruszać nie godzi przez szacunek dla idei, i są kompromisy smutne, lecz konieczne, z powodu ludzkiej ułomności — rzekł wreszcie, trochę zmieszany.
— Kompromisom takim niema końca, ni granicy, aż w zupełnej zgniliźnie i zbydlęceniu.
Hrabia milczał zamyślony. Wreszcie się ocknął, przerzucił pismo i rzekł:
— A tu znowu artykuł: „Magnaci“. Pan wie, że ten epizod o owym księciu to mowa o moim ciotecznym bracie.
— Czy to nie prawda? Gotówem odwołać — powtórzył Niemirycz.
— Pan ma doprawdy dziwmy pogląd na rzeczy. Nie chwalę postępowania mego ciotecznego brata, ani go naśladuję. Ale nikt nie ma prawa wtrącać się, na co kto wydaje swoje pieniądze. Ten lubi kobiety, balet,