Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przed dwoma tedy laty, gdy Niemirycz się zgłosił, prosząc o posadę w ordynacji, najchętniej mu ją ofiarował. Ale wtedy załatwili interes listownie, więc gdy teraz Niemirycz wszedł, ani go poznał.
Spodziewał się zobaczyć rozczochranego, brudnego komunarda, a zobaczył mężczyznę wysokiego wzrostu, z głową krótko ostrzyżoną i przyciętym porządnie zarostem, ubranego przyzwoicie, i posiadającego czyste ręce i paznogcie. Ukłonił się swemu chlebodawcy i podniósł milczące oczy.
— Pan Niemirycz? — spytał hrabia. — Proszę usiąść — i wskazał mu krzesło.
Niemirycz usiadł. Myślał, że go wezwano dla jakiejś narady prawnej. Czekał.
Hrabia odchrząknął:
— Mam na pana tyle skarg i denuncjacyj, że naprawdę nie wiem od czego zacząć.
Przez poważną twarz Niemirycza przeszedł kurcz.
— Zapewne pan Krukowski, administrator, skarży mnie o zwłokę w sprawie o tę granicę Suchenicy. Termina są w porządku, alem zwlekał, chcąc panu hrabiemu rzecz osobiście przedstawić. Prawo jest za nami — prawda nie. Mam obowiązek pilnować prawa i sprawę wygram, ale prawdę powinienem panu hrabiemu w cztery oczy powiedzieć.
— I owszem, wysłucham potem. Ale nie o to pana oskarżają i nie administrator, ale społeczeństwo, o to! — wskazał ręką na leżący na biurku dziennik, zakreślony błękitnym ołówkiem.
Wziął do rąk pismo i przeczytał:
— To ostatni pana artykuł: „Gdzieście podzieli Chrystusa“. Panie Niemirycz, pan bluźni przeciwko