Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sam na sam! Sapristi, une grâce royale z jej strony — i najzupełniej niespodziewana!
— Istotnie?! — Czaplic się przeszedł po pokoju tu i tam. — Ale, że on tu był, w Sterdyniu? U mnie? — Może go wezwała! Tu sais — un billet. Ten jej faworyt Makarewicz gotów dla niej na wszystko.
Pan Dominik nic nie odrzekł. Chodził ciągle wszerz i wzdłuż. Pozwalał siostrze pleść koszałki, opałki, nie zdradzając żadnego wrażenia.
— Po obiedzie zrobiłam mały kurs i wzywałam ją z sobą. Odmówiła — et cela m’a paru déjà louche! Wracam, Marcin mi ogłasza wielką nowinę! Czy wiesz, Dominiku: Elle est amoureuse de cet Iroquois!
Czaplic powoli podniósł głowę. Twarz jego ciemna zzieleniała prawie; zaciął zęby, aż zgrzytnęły, spojrzeniem dzikiem i groźnem zamknął usta nawet takiej pani Ordyńcowej.
Usunęła się przed nim.
Tiens, tu serais jaloux, par exemple! — zaśmiała się.
Przestraszył się i uspokoił natychmiast.
— Miewasz szczególne przywidzenia, Emmo, — odparł, ruszając ramionami. — Po raz setny proszę ciebie, żebyś w swych plotkach omijała imię Władki. Nie pozwalam, byś ją mieszała do anegdotek, powstałych w twej głowie. Pamiętaj o tem!
Zanosiło się na familijną sprzeczkę, bo pani Ordyńcowa nie ustępowała z placu nigdy, nawet przed swym wszechwładnym braciszkiem, ale na szczęście w tej chwili lokaj otworzył drzwi jadalni i poprosił na śniadanie.