Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lub czy istniał kiedykolwiek rzeczywiście, nikt o tem dokładnie nie wiedział, byli tacy, co utrzymywali, że postać to mityczna, utworzona w myśli i fantazji samej pani. Nikt też w owem zapadłem Polesiu nie wiedział, gdzie siostra Czaplica spędziła młodość, gdzie straciła fortunę i wdzięki i skąd się wzięła na horyzoncie powiatu. Spadła tu niespodzianie przed kilkoma laty — z siedmiu pakami strojów i rozsiadła się w Sterdyniu, niby jako gospodyni u brata.
Rządziła modą, rozwoziła plotki, romansowała z każdym, co się nawinął, rozsiewała skandaliczne nowinki, rozszerzała francuskie powieści i nadsekwańską mowę, wiedziała o wszystkiem, a czego nie dosłyszała, lub nie rozumiała w całości, dopełniła własnym konceptem.
Takie to było towarzystwo domowe Władki od lat sześciu.
— Jak się masz, Emmo! — powitał ją pan Czaplic, całując w pulchną rączkę, ozdobioną mnóstwem pierścionków.
Ah, bonjour, bonjour! Jestem, mój drogi, od wczoraj w białej złości. Wyobraź sobie, był tutaj i, zabawiwszy godzinę, wyjechał sobie precz, nie zaczekawszy na mnie, nie zostawiwszy karty ani ukłonów! C’est barbare!
— Ale któż to był przecie?
Ce brute — cet incendiaire! Ten gbur co...
— Jakto, Aleksander Świda tu był, tutaj? — przerwał Czaplic, uszom nie wierząc. — Czegóż on chciał?
Ah ça, o to się powinieneś Władki spytać! La belle ténébreuse raczyła go przyjąć w swym saloniku