Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

atom nie ginie, krew bohaterska nie przepadnie na darmo! Kto zgadnie, na jaki plon uprawiamy ziemię i co nam po wiekach z niej urośnie. Zmartwychwstanie tu, czy nagroda tam?!... Wszak pan się nie uchyli od ofiary?...
— Czy pani chce, abym zginął? — spytał z goryczą.
— Czy pan chce, abym na wasze wspomnienie oczu nie śmiała podnieść? Abym wciąż musiała myśleć, że człowiek, który mnie kochał, pozostał bezczynny, gdy inni szli w ogień — na śmierć z rozkoszą!...
Wstał. Przez wyraziste jego rysy walka przeszła ostatnia, kurcząc je dziko. Potem rozwiała się powoli i stopniała w wielką ciszę i spokój. Przystąpił do dzieweczki.
— Daj mi pani swego orła — rzekł zwolna, zamyślony — poniosę go tam, gdzie kochają i giną — i pójdę z nimi! A jeśli kiedy — dodał patrząc boleśnie na nią — przyjdzie mi paść w borze, wspomnijcie czasem powstańca, co zastygł, was błogosławiąc! Sprawie bez jutra, walce bez triumfu, idei nieurzeczywistnionej się poświęcam, boście wy to kochali!
Zamilkł. Ona bez słowa dokończyła roboty, wyjęła z krosien szmat jedwabiu, zwinęła go.
Gdy brał w ręce, lekkie drżenie przebiegło jej postać, ale nie podziękowała mu za ofiarę życia.
Patrzała tylko z dziwnym wyrazem, jak na piersi ukrył srebrnego ptaka ze sztandaru: patrzała posępnie, mgławo, jakby w myśli widziała pierś bojownika naznaczoną już ciemną plamą — i martwą!
— Moskale w miasteczku, a partja na wyspie