Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stych skroni, ale już wzroku nań nie podniosła. Przy końcu zmarszczyła delikatne brwi.
— Torturą... — powtórzyła powoli — dlaczego?
— Ludzie twierdzą — że pan Czaplic żeni się z panią!
— Ludzie! Pan zapomniał, ile i jakich osób składa się na to określenie! Nie wiem, co ludzie mówią — a ja dziękuję panu za wasze uczucie.
Wyciągnęła ku niemu rękę. Nerwowa dłoń młodego człowieka objęła silnie cienkie, arystokratyczne paluszki.
Nie powiedziała, czy mu za tę wielką miłość daje choć odrobinę wzamian, ale on o to już nie pytał!
Uczucie jego nie rachowało, nie było wymagające, chciwe, egoistyczne. Pochylił się nad rączką, uwięzioną w obu swych dłoniach i dotknął jej zlekka ustami.
Pod tem dotknięciem czuł, jak mu się robiło lekko i błogo. Jakiś wielki spokój i niczem nieuzasadniona pewność napełniły mu duszę, jakby ta drobna prawica dziewczęca była już jego własnością na wieki! Był znowu szczęśliwy!
Przez chwilę tylko wilgi i sikory w ogrodzie przerywały ciszę w pokoju. Panna Władysława pochyliła znowu głowę nad krosnami. Świda zapatrzony w nią, zapomniał o całym świecie, widział tylko, jak powiew wiatru letniego bawił się jej zlotemi, falistemi włosami i poruszał zlekka czarne koronki jej stroju.
Nagle podniosła twarz ku niemu.
— Pan mnie nie pyta, nad czem pracuję tak bardzo, a jednak ja to robiąc, wciąż myślałam o panu.