Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w febrze. A jeśli odmówi? powtarzała myśl zgnębiona.
— Panienka prosi do siebie — zabrzmiał po małej chwili głos służącego.
Wstał automatycznie, czując, że lada minuta serce mu piersi rozerwie, lub oszaleje z wrażenia. Minął dwa pokoje, u trzecich drzwi lokaj się schylił w ukłonie, podnosząc amarantową firankę. Młody człowiek wszedł, potykając się, za nim zawarto drzwi.
Pokoik był niewielki, ale elegancki, umeblowany rzeźbionemi meblami z hebanu, powleczony jedwabiem, wysłany dywanami, trochę mroczny. Jedno tylko okno, szeroko rozwarte, rzucało z ogrodu garść promieni czerwonego słońca i zapach róż w rozkwicie. U tegoż okna dziewczynka, cała w czerni, haftowała na krosnach srebrnemi nitkami.
Postać to była smukła, wiotka, nadzwyczaj zgrabna i uroku pełna. Światło objęło jej pochyloną główkę, złocąc jasne włosy, a na ciemnej zieleni ogrodu odcinał się ostro jej profil cienki, o myślących, łagodnych rysach. Śliczną była ta delikatna, bladawa twarzyczka, dumna a słodka, poważna a życia pełna, spokojna a stanowcza.
Niepospolity duch musiał mieszkać w tem eterycznem ciele, duch, co wyglądał w całej pełni z jej oczu ciemnych, głębokich, przyćmionych długiemi rzęsami, gdy je podniosła powoli na stojącego mężczyznę, i objęła jego postać długiem, łagodnem wejrzeniem. Nie była ani zdziwiona, ani przestraszona tą niezwykłą wizytą i zaniedbanym strojem gościa; wyglądała, jakby się go spodziewała, czekała nań, i wiedziała powód odwiedzin. Uśmiechała się do niego właści-