Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W chlewie go posadzili pod wartą.
— Wołać ich tu!
Na ten rozkaz Michałko kłusem pobiegł za ogrody; pan pozostał na ganku, zmarszczony, gniewny, podrażniony. Wypadek ten odkrywał nowego raka powstania. Rząd, postępując w ten sposób, nie potrzebował prawie wojska i broni palnej; życie każdego obywatela było w ręku starszyny!
Po dość dużej zwłoce kilkunastu chłopów z kijami wepchnęło przed ganek delikwenta. Był skrępowany, poszarpana odzież świadczyła o zaciętej obronie.
Aleksander poznał w nim natychmiast wyrostka blondyna, co spał tak głęboko tejże nocy na polance, gdzie się odbyła tajemnicza schadzka.
Chłopi, stanąwszy przed panem, zdjęli czapki. Dwór pomimo uwłaszczenia i niezależności zachował jeszcze dla nich nimb wszechwładztwa i powagi; starszyna pokornie schylony opowiedział rzecz całą.
Powstaniec stał hardo wyprostowany, bez śladu bojaźni, lub bólu od postronków; patrzał jasno ponad głowy ludzkie w niebo. Dawno miał żywot swój na zbycie, nie dbał oń! Możeby wolał zginąć od kulki u sztandaru, niż od chłopskiego stryczka, ale nikt go o życzenie nie pytał. Bronił się zajadle, przywalony nadmiarem napastników, poddał się w spokoju i już zrezygnowany, nie widząc ratunku, czekał milcząc wyroku!
Aleksander cierpliwie doszedł do końca narracji, wzruszył ramionami.
— Trudna rada! — rzekł powoli. — Kazał urząd wieszać — trzeba, fatyga niewielka, ale ot tylko to nieładnie! Chłopiec młody — u was takie dzieci są