Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pójdziemy jutro za tropem! — rzekł, dzieląc sumiennie naboje. — Teraz ja do was przystanę do wiosny, będziemy razem polować. Trzeba dużo skór nabić!
— Będą was szukać w domu! Może być ojciec nierad! — wtrąciła Władka.
— Nie! My czasem po miesiącu i więcej nie wracamy. A w domu strzelców dosyć. W magazynie futra się nie mieszczą! Zostanę z wami!
I został. Tegoż wieczora zapalono świecę woskową, którą Władka z Europy przywiozła, i pod obrazkiem Bożej Matki złożył Sam dziecinę, a Świda wodą z potoku polał jej główkę trzy razy w krzyż i mówił uroczyście:
— Ja cię chrzczę, Ireno, w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Daj jej, Boże ojców naszych, żywot w cnocie i prawości i wierze, jakoś ją nam dał, Panie, tak i uchowaj sobie na sługę, nam na szczęście. I doprowadź ją, Ojcze wielki, zpowrotem do pól ojczystych, do kraju własnego!
Wyrwało mu się to niechcący z duszy, wbrew prośbie Samuela, a Bogarodzica Częstochowska z pośród swej glorji spoglądała na tę drobinę, zrodzoną w puszczy amerykańskiej, jak na swą poddankę, a Władka w oblicze Patronki wpatrzona powtarzała gorąco:
— Do Twego kraju, do jej Ojczyzny, odprowadź ją, Matko, pod Twoją opiekę, przyjmij ją, Królowo nasza!
Samuel sztywny i uroczysty, nie rozumiejąc słów, modlił się na swój sposób i tylko Irenka sama, trzepiąc nóżkami i rączkami, nie pojmowała, co się z nią dzieje i protestowała głośno.