Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się dziwię, dlaczego Czaplic, jak mówisz, stanął ci na drodze i w czem?
— On się żeni z nią! — odparł ponuro Aleksander.
— Czyś to od niej słyszał?
— Nie, od ludzi!
— Ach, od tych samych, co uwierzyli, żeś podpalacz! Przeniósłszy tyle, cofasz się przed taką zaporą, zbudowaną może z bezsensownych plotek! Do miłości i szczęścia, Aleks, nie mieszaj świata, to pojedynek o rzecz najdroższą w życiu! Do niej idź, do niej jednej, do kolan ukochanej, niech cię jej słowo uszczęśliwi, lub zdruzgoce, a nie ludzkie mowy! Między mną i Marynią też same stały przeszkody: bogactwo i bieda, spory familijne, niechęć jej rodziny, zawiść ludzka, co mnie to mogło obchodzić, gdym z jej ust posłyszał, że kocha! Zapytaj ty, Aleks!
— Czy potrafię! — zamruczał posępnie.
— Jakto? Cóż ci milsze: pycha własna, czy jej miłość? Czegóż się więcej lękasz: upokorzenia próżności, gdy odmówi, czy utraty jej na zawsze? Wybieraj między sobą a nią!
Nie było odpowiedzi. Aleksander rzucił na brata dzikie spojrzenie, zaciął zęby — i bez pożegnania przepadł w gęstwinie. Kazimierz pozostał chwilę, patrząc zamyślony na wschodzące słońce, co walczyło z białą mgłą i cieniami nocy. Ciche westchnienie podniosło mu piersi, ale nie było czasu na żal i tęsknotę; po chwili milczącej zadumy ruszył drożyną do dworu. Krajobraz coraz to jaśniej, coraz to świetniej występował na światło dzienne; coś podobnego działo się w szlachetnej duszy starszego Świdy!