Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

długo ją uważał za przedmiot chwilowej przyjemności, za zabawkę, za rzecz bez duszy! Profanowałem tak często wyraz miłość, że go nie użyję teraz, powiem ci tylko, czem ona była dla mnie!
Pamiętasz, jak przed pięciu laty obudził się we mnie inny człowiek? Połową funduszu opłaciłem błędy młodości, a potem wróciłem do Getyngi — nie na hulankę, nie do egzystencji bursza próżniaka, lecz na ławę uniwersytecką, do tak niecierpianych studjów. Ilem pracował — sam nie wiem! Było to kolosalne zadanie, bez przygotowawczych nauk, bez szkół niższych, bez dokładnej znajomości wykładowego języka, zostać po latach doktorem matematyki! Przysiągłem sobie, że tego dokonam i — spełniłem przysięgę. Różnie wtedy mówiono o mej poprawie i rehabilitacji. Przypuszczano, że mię twój przykład natchnął lepszą myślą i zagrzał do czynu, myślano, że śmierć ojca wstrząsnęła do gruntu, że bieda nauczyła rozumu; nikt nie wiedział, że przeistoczyły mnie głębokie piwne oczy — jednem spojrzeniem, żem rzucił się do walki na jedno słowo dziewczynki szesnastoletniej, nad wiek myślącej i rozumnej. Pokochałem ją, ach, jak duszę, jak rajskie widzenie, nie śmiejąc przed sobą nawet wyznać uczucia, co mi rozsadzało piersi, nie śmiejąc wzroku ku niej wznieść, nie śmiejąc jej zapragnąć nawet.
Kochałem i cierpiałem jak potępieniec!
Może nie zapamiętała mnie nawet wśród dalekich znajomych, może nie wiedziała, kto ja, a może pogardzała nędznikiem, a jam wił się jak płaz, torturowany poczuciem niegodności, zuchwalstwa i okropnego wstydu! Życie minione jednym szeregiem wy-