Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to skucie z sobą dwóch ludzi, z których jeden był zbrodniarzem, drugi męczennikiem. Nie było udręczenia, któregoby kacap nie wymyślił dla swej ofiary. Bił go, klął, nie dawał sięgnąć do jadła, odbierał rację chleba, stał, gdy tamten chciał leżeć, budził go, gdy oczy zamknął — pastwił się, jak tygrys.
— Daj wódki, to cię puszczę! — wołał.
Wódki, skądże ją miał wziąć nieszczęsny, którego całym majątkiem był szynel, buty i koszula.
— Nie dasz, to cierp! — ryczał potwór.
Cierpiał też. Żadna stal nie dorównałaby hartowi tego człowieka. Perfiło nie zdołał wyrwać z tej udręczonej piersi ani jęku, ani skargi, ani uniesienia. Nie posłyszał nikt jego głosu, nie dopatrzył moralnego osłabienia. Zduszony w kopalniach, męczony w nocy, bez snu, jadła, spokoju, stoczony robactwem, okryty sińcami i ranami, człowiek ten miał zawsze na twarzy jednaki, spokojny wyraz. Czerniał tylko i sechł, rysy wyciągały się, jak u konającego, spadał z sił okropnie, wychudł na szkielet, ale świt zastawał go codzień u taczki, a Perfiło odnajdywał go o zmroku z kamienną wytrwałością znoszącego prześladowanie.
Tymczasem w budzie śmierć przy pomocy zimy zaczęła robić porządek. Po miesiącu pobytu Świdy zostało ich dwóch tylko i Czerkies dogorywający. Trzy trupy straż wywlokła, trzy trupy nagie, sine, straszne. Kacap odarł ich z nawpół zgniłych szmat i zwitek ten wstrętny ukrył za piec, chowając jak trofea swego panowania, z myślą o wódce!
Czerkies zrazu bronił jak mógł Świdę, lecz powoli stracił resztę siły. Leżał całemi dniami, palony we-