Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XI.
W GROBIE

Straszny grób!
Stokroć gorszy od czarnego dołu, gdzie piersi człowiecze przywali ciężka warstwa ziemi; i stokroć gorszy od dna morskiego i zgliszcz spalonych: — tam koniec zupełny — spokój!
Świdy mogiłą był ponury, głęboki szacht górniczy. Powietrza tam brakło, oddychało się zaduchem, pyłem, szczątkami lotnemi miedzi.
O świcie bęben i bat spędzał w tę stęchłą przepaść gromadę wychudłych, przerażających widm. Codzień po korytarzach zapalały się nieliczne światełka, słychać było łoskot młotów, turkot taczek, skrzyp windy, czasem bójkę, klątwy i gwizd pletni dozorców.
Straszny grób i straszna ironja wyroku: skazany na lat 15, 20, 30!
W Uroczyńsku nikt się długo nie męczył, najsilniejszy organizm zabijały miazmaty miedzi, najzdrowsi padali w lat parę.
Wieczorem ustawała robota. Skazańcy wychodzili na wierzch ziemi; u wnijścia do szybów formowały się w zimowym zmierzchu gromady zziębnięte, głodne, bezsilne i czekały w ponurem milczeniu nadzorcy. Liczono ich, straż skuwała dwójkami za nogi