Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mówić nie mógł.
Pieśń szła dalej, coraz częściej łkaniem przerywana.
Dozorcy popchnęli Aleksandra na kurytarz, zatrzaśnięto drzwi. Głuchy, stłumiony jeszcze się doń śpiew przedarł:

„O Marjo, Marjo, Matko Boża, przyczyń się za nami!“

Otwarto bramę. Znalazł się na placu i nic już nie słyszał, tylko skrzypienie śniegu pod nogami i dalekie ujadanie psów.
Zstępował do żywego grobu.