Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gnał gdzieś naoklep, bez drogi, jak wilk. Żona przeżegnała się, patrząc za nim. Bała się go.
— Czy bies go opętał? — zamruczała.
Zgadła. Mleczny brat Aleksandra Świdy gnał polem, a za nim bies siedział i szeptał i radził i tłumaczył.
Chłop pędził po zgubę dla swego panicza.
Juda nań czekał triumfująco.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz rankiem masztalerz wezwał Makarewicza do dworu. Stary się powlókł zły, przeklinając świat cały. Michałko tego dnia właśnie miał przybyć dla ostatnich przygotowań, a dnia następnego powstaniec rozpocząć miał ucieczkę zagranicę. Rozkaz ze dworu mieszał wszystkie szyki. Strażnik stawił się też z dość niewesołą miną w kancelarji pana, jakby przeczuwał nieszczęście. Czaplic, rozparty u biura, uśmiechnięty, rad z całego świata, powitał sługę złośliwym grymasem.
— Panienka twierdzi, żeś uczciwy i sprawny! No, dajże tego dziś dowód. Oto masz list z dużemi pieniędzmi. Wręczysz go panu Niestańskiemu w Borowinie i przywieziesz mi pokwitowanie z przyjęcia. Ruszaj zaraz.
Strażnik zawahał się sekundę, chciał coś odrzec, ale się lękał skompromitować, zdradzić niezadowolenie; wziął list w milczeniu i wyszedł.
Na ganku spotkał Władkę. Powiedzieli sobie słów kilka zcicha.
— Wrócisz wieczorem, byłeś się pospieszył! — pocieszała go.