Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Trupy! A my od trzech godzin spieszymy im z pomocą.
— Za późno! — wyciągnęła rękę, wskazując sosny na skraju. — Wszyscy tam leżą... i nie pomocy im trzeba, a tylko grobów i sądu bożego nad tymi, co panują na ziemi!
Poszła spiesznie za wozem, co się już był oddalił nieco.
Partja pozostała jak rażona gromem, zgrozą zdjęta i rozpaczą! Żeby zarząd ich wysłał dniem pierwej!...
A Władka szła obok zwłok narzeczonego i w myśli jej, czarnej jak ten bór, stanęła postać jego, życia pełna, energiczna, a tak bezmiernie ofiarna, i przypomniała sobie jego słowa cytowane niegdyś przez Czaplica: „Przekleństwem wspomną nasze imię pokolenia, co przyjdą”.
Zwiesiła głowę. Sąd Boży, co strasznym miał być dla katów Moskali, czy usprawiedliwi tych, co nosili imię Polaków i wysyłali setki ofiar w las, po męczeństwo!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A Kazimierz Świda leżał tymczasem na garści słomy, w więzieniu powiatowego miasteczka. Pod okienkiem co godzina przeciągały patrole z więźniami wśród bagnetów i nie wracały nigdy z oskarżonymi.
Był to ostatni pochód Polaków.
Czasami słyszał jęki wleczonych i urągania straży, potem strzały lub krzyki i werble przy egzekucji.
Aż przyszła kolej na niego.