Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się jeździec ubrany po cywilnemu, posuwając się nieufnie naprzód, a zatem przyjaciel. Po bliższej uwadze powstaniec poznał w nim synowca pana Szpanowskiego i wiedziony przeczuciem, że to goniec od wojewody, wystąpił naprzód.
Jeździec rzucił się w bok mimowolnie, ale wnet uspokoił się i z widoczną radością zeskoczył na ziemię.
— To pan u nas proch zabierał? — zagadnął.
— Może być!
— Bóg mi pana zsyła, bo doprawdy byłem w okropnym kłopocie. Stryj mnie wysłał z rozkazem dla partji.
Świda uśmiechnął się pogardliwie.
Z oczu mówiącego wyglądał paniczny strach kompromitacji.
— Mogę was wyręczyć, bo idę w tamtą stronę! — rzekł.
— Bardzo panu będę wdzięczny. Partja stoi w rogu puszczy, pod Krasną Choiną, o parę wiorst stąd.
— To żadna instrukcja. Wiem o tem.
— O! przepraszam, pan się niecierpliwi! Chciałem przez to powiedzieć, że zarząd dokładnie wie o wszystkiem.
Świda się oburzył.
— Tylko niech mi pan o zarządzie nie mówi! Jeżeli wie o wszystkiem, to dlaczegóż nie dostawią nam prowjantu i podwód! Nie mamy co jeść, połowa chora z głodu i trudów; wleczemy się bez butów, obdarci jak nędzarze! Rząd zapewne i to wie, że z tysiąca ochotnika zostało dwieście szkieletów. Od trzech dni