Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o nim z jakąś czcią bałwochwalczą, a Żelisławski uwijał się wśród ognisk i wołał z zapałem:
— Górą nasza! Kukułka jest, wrócił! Hu, ha!
„Kukułka jest!” przebiegło po obozie jak hasło wybawienia, on tu był panem, wodzem, kochaniem!
Na rozkaz wodza odbito przywiezione paki, rozebrano broń; Żelisławski, obładowany nabojami, nie zważając na zmęczone nogi, tańczył obertasa z każdym, co mu się nawinął.
Noc zeszła na próbach broni i ożywionej rozmowie. Aleksander leżał w szałasie, ludzie wyglądali go niespokojni i okrzyk radosny powitał, gdy się wreszcie ukazał koło ognisk.
— A co? A co? — wołano chórem.
Młody człowiek spokojnie zapalił fajkę, wziął torbę na plecy, przerzucił strzelbę przez ramię.
— Ot co! — odparł lakonicznie, podnosząc rękę.
Wszystkie oczy za nią poszły. Tam u szałasu, z cieni wstała postać sygnalisty.
— Zwijać obóz! — zabrzmiała dobrze znana pobudka.
Usłuchano jej jak za dobrych czasów ochoczo i prędko. Tabor pociągnął ordynkiem za Żelisławskim i obu Świdami. Szary świt dopiero się bielił na niebie, po chwili marszu Aleksander zwrócił się do brata.
— Ludzie twoi trzymają się chwilowym zapałem. Za godzin parę trzeba stanąć i wypocząć. Prowjant jest?
— Resztki mąki i grup. Chłopi bronili dostawy, a główny zapas po rozbiciu wpadł w ręce Moskali. Będziemy kupować po drodze.