Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żeby tu był Aleksander, bez zaprzeczenia nałożyłby zasłonę na te oczy przenikliwe, chytre i ciekawe, ale Kazimierz zaniechał tej ostrożności, zabraniając nawet urągań z więźnia.
Nikt się doń nie odzywał i nie zaczepiał, obchodzono niechętnie zdrajcę, miał zupełną swobodę myśli i wzroku.
Śledził też wszystko z jakąś zajadłą chciwością, widział, kto przynosił rozkazy, skąd dostawiano prowjant i broń, kto odwiedzał partję.
Patrzał niestrudzenie, notując każdą twarz i słowo, orjentując się w nieznanej miejscowości, badając fizjognomje straży.
Wieczorem wydał się zmęczonym. Wyciągnął się na mchu, w braku rąk, zębami nasunął płaszcz na głowę i zapadł znowu w nieruchomość. Wiedział już, co wiedzieć pragnął.
Na drugi dzień Żelisławski, wysłany na przeszpiegi, przyniósł wieść straszną: u wrót miasteczka widział trupy obu księży powieszone, już sztywne. Z narażeniem życia podkradł się pod szubienicę i przyniósł z sobą za kurtą szmat sutanny wikarego. Powstańcy rozebrali ją po szczątku, jak relikwję męczennika...
Dzwon w Studziance zamilkł, drzwi kościołka zamknięto, nikt już nie śmiał iść do Męki cudownej, tylko stary dzwonnik opowiadał i wieść szła po okolicy, że o zachodzie, z oczu Chrystusa padały wielkie łzy i zamieniały się w krople krwi na śnieżnym obrusie ołtarza.
Nad krajem wisiało nieszczęście lub zatrata!