Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z pożarów namiętności, ze zgrzytu cierpienia, z błota świata, z otchłani moralnej i materjalnej nędzy, był wielki i piękny, pięknością krzyżowca i mistyka, co pierwszy zatknął sztandar wiary na szańcach odzyskanej Jeruzalem. Oczy jego marzące objęły uważnie każdy szczegół obozowiska, wróciły potem do starca, którego siwa broda wychodziła z pod maski i przeczuwając w nim zwierzchnika, skłonił się z uszanowaniem, milcząc.
— Jak się nazywasz?
— Kazimierz Świda.
— Pocoś tu przyszedł?
— Wezwano mnie imieniem kraju. Nie wiem, kto mnie wzywa i poco?
— A jednak stajesz przed nami, jak przystało synowi Polski! Bądź zato błogosławiony. Tak, to kraj cię wzywa, prosi ofiary! Wstają przed tobą widma Baru i legjonów, roku 30-go i warszawskich męczeństw przed dwoma laty i wzywają cię za sobą! Wstają przed tobą widma tułactw emigracji, krwi przelanej nadarmo, zgrozy kazamatów fortecznych, nędz Sybiru; wstają przed tobą wdowy i sieroty pobitych, wstaje zmora niewoli, woła, byś ją pomścił! Czyś gotów?
— Gotówem! — odparł bez namysłu i wahania.
— Rząd narodowy wzywa cię przeze mnie do czynu. Byłeś oficerem?
— Służyłem w artylerji.
— Pójdziesz znowu służyć naszej sprawie. Jutro o północy na tej samej wysepce zborny punkt partji z powiatu. Obejmiesz ją pod swoje rozkazy. Czy masz co do powiedzenia?