Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zobaczyłem rzecz niegodziwą: pięciu na bezbronnego!
— Rozkaz spełniamy! Czy pan żałuje?
— Tak, żałuję, że tak mało i krótko będzie się męczyć, za tyle mąk, co zadał i co się ranić będą lata. Czy stryczek zapłaci za jego zdradę, oj nie, to mało, to zbyt lekka kara. Dajcie mu żyć!
— Co panu się dzieje? Czyś w malignie? Dać żyć gadowi?
— Tak! Wierzcie mi i usłuchajcie. Nikt na świecie gorzej mu nie życzy, niż ja. Dajcie mu żyć, lecz żyć nie tu, by mógł szkodzić, lecz w głuchej puszczy więźniem przy partji, którą zdradził. Pójdzie krok w krok z nami pod pręgierzem opinji publicznej, wzgardy bratniej, wstrętu i ohydy! Srom i wstyd, upokorzenie i hańba opiętnują go i ukarzą stokroć ciężej, niż wasz stryczek, który, pomimo że się nazywa egzekucją, jest zawsze kryminałem i aktem przemocy! Wierzcie mi i usłuchajcie! Jam Polak, powstaniec i wróg osobisty tego człowieka! Znam go i zaręczam, że gdyby był przytomnym, wybrałby pewnie postronek od doli, którą mu ja gotuję.
— Wierzę panu, lecz co za raport damy władzy?
— Żeście zdrajcę oddali pod tysiąc oczu wrogich i tysiąc krzepkich dłoni!
Wódz chwilę się namyślał. Obowiązek mu dany spełniał z bojaźni przed Rządem Narodowym, z naturalnym do tej czynności wstrętem.
— Czy znacie historję Burskiego z Lidy? — ozwał się znowu Świda. — Był to też zdrajca, tchórz, mniej szkodliwy niż ten tu! Padł nań wyrok śmierci, dostał o zmroku sztyletem w bok i spłynął krwią! Na-