Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

darniowy. Nie kozak go zabije i nie kulka moskiewska, lecz jej wola i słowo!
Dlaczego? — Że ją kochał i był Polakiem!
Z ofiar fortun, miljonów, szczęścia, spokoju, ona i swoją złożyła wielką, nieoszacowaną, zaparcia się pełną! Bóg jeden wiedział, jak dawno i jak głęboko kochała tego człowieka. Kochała go cicho, skrycie, duszą całą, wtedy, gdy on ją znał zaledwie, gdy go świat nazywał zgubionym. Kochała tę duszę bujną, jak puszcza dziewicza, którą swym czarem i modlitwą gorącą dźwignęła na światło, kochała go, patrząc z rozradowaniem na cud jego poprawy, na to życie, które obudziła i wypielęgnowała. Czekała lata na ów dzień, gdy przyszedł do niej z podzięką i pytaniem: co zeń zrobi? — i zrobiła zeń męczennika. Kochanie całego życia oddała krajowi.
W tej chwili z głębi duszy jęk się wydzierał: serce prosiło litości! Jedno słowo, był czas jeszcze, ocalićby go mogła dla siebie. Zagranicą były kraje spokojne — onby uszedł tam, na jej rozkaz — byłby bezpieczny od kul i Sybiru — istniałby tylko dla niej i dla szczęścia!... Ale nie — na ołtarzu przed nią tyle serc było i tyle bólów. Czyż ona swoje odbierze z pośród tych wszystkich, co może jeszcze więcej cierpiały!... Raz ostatni, z dwiema wielkiemi łzami oddała je Polsce i Bogu, schyliła głowę — ofiarę poleciła niebu. On stał i czekał rozkazów.
Podała mu rękę i uśmiechnęła się tęsknie.
— Uczucie pana ceny nie ma, wszystko co mam nie wystarczyłoby zapłacić za nie! Może źle robię, lecz za szczerość pańską muszę podobnem się wywdzięczyć. Idziesz pan na śmierć lub na mękę —