Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żyłbym się pozbawić cię największego skarbu — wolności — żebyś zdrów był, cały i mocny. Żebyś mógł w waszym wędrownym szyku za morza lecieć i na tutejsze wasze wyraje wracać.
Aleś, braciszku, na głodową i mroźną śmierć skazany, twego młodego życia mi szkoda i dlategom cię do nas przyjął. Ale ci ślubuję, że z wiosną odniosę cię do rodzinnych lęgów, żebyś z braćmi latem się ucieszył.
Ptak słuchał, z ręki posiłek brał, patrzał spokojnie, a wreszcie pewnego dnia Rosomak szałas zostawił otwarty i pogwizdując poszedł ku chacie.
Więzień wyszedł na polanę, w słońce, i zaczął się bacznie rozglądać. Rozwinął i złożył skrzydła i zaczął w trawie żerować, a wreszcie pióra dziobem przebierać i chędożyć się.
A potem, zwabiony znanem gwizdaniem, poszedł powoli ku chacie.
— Nasz jest! — ucieszyli się wszyscy.
Sezonowem zajęciem leśnych ludzi były teraz orzechy.
Rosomak z Odrowążem wyjeżdżali codzień na połów rybny, ale reszta bobrowała w leszczynach i co wieczór znoszono do chaty całe wory.
Przeobfitość jesieni owocnej wyzierała zewsząd i zajęcia było mnóstwo.
Wieczorem w ogródku i na podcieniu piętrzyły się stosy zdobyczy „do obróbki“ — wołał Pantera.
Stosy orzechów i grzybów, jagód, rydzów, ryby.
Musieli przed spoczynkiem ryby sprawiać, orze-