Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czyja będzie zdobycz? Bo teraz napewno dostanie się nazwę! — rzekł Jasiek. — Dobrze będzie, jak nazwę Bartnik! Ja straszną mam do pszczół ochotę. Ale i tyś gonił, i wodę przyniósł, i koszulę dał, i ciebie więcej ścięły! Chcesz — to nieś!
Zawahał się Coto — pomyślał. Byłaby to jego pierwsza zdobycz i pozbyłby się nienawistnego przezwiska, ale czuł, że toby było fałszem.
— Nie, tobie się należy. Jabym nie wiedział co to leci — anibym ścigał, ani wiedział jak uwięzić! Nie! Ty nieś!
— Dziękuję ci. Teraz z nami braterstwo na śmierć i życie. — wykrzyknął rozpromieniony Jasiek. Włóżże moją koszulę, a ja lecę z rojem. To się wódz ucieszy! Świętojański rój — to skarb!
W osadzie zeszli się wszyscy na obiad, gdy wpadł Jasiek, nagi po pas, ze swą zdobyczą w garści i zdyszany wołał:
— Do wodza, niosę zdobycz.
Rosomak wyszedł z chaty, a chłopak wyrecytował orację, którą sobie ułożył.
— Leciał rój — ja za nim. On na skrzydłach — ja piechotą — i dognałem. Zebrałem w com miał na sobie — i przyniosłem. Proszę wodza o borową nazwę, i żem jest leśny ludź — jako wy starsi!
Coś mu się splątało w oracji — ale Rosomak zrozumiał i, biorąc mu z rąk zdobycz, rzekł bez uśmiechu, bardzo poważnie.
— Zuch jesteś. Rozważymy twe życzenia i dowiesz się wieczorem naszego postanowienia.