Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oszalał chłopak. Nagi biega po puszczy! Nie wstyd ci? — wdała się matka i wepchnęła Jaśka do alkierza.
— Do wieczora barć masz wystroić na przyjęcie twego roju! — zawołał za nim Odrowąż.
Mam, dziadu, mam — chojar upatrzony! — odpowiedział chłopak zdyszany, kręcąc się w rękach matki, byle prędzej się oblec i lecieć.
Umieszczono rój w cieniu, uwieszony u gałęzi, i wnet wszyscy ruszyli, by mieszkanie mu urządzić. Zabrali ze sobą długą drabinę, sznury, narzędzia i Jasiek tryumfujący poprowadził.
— Będą ludzie z dzieciaka — rzekł Odrowąż, gdy stanęli przy starej, samotnej sośnie wśród leśnej polany. Ma oko! Dziupla ku wschodowi, konar nad nią jak okap. Byle wnętrze nie za obszerne, będzie barć cudna! No, chłopcze, strójże sam.
Jasiek już był na drabinie, a że nie sięgała, „leziwo“ ze sznurów urządził i, zawieszony u wylotu dziupli, dłutem i siekierą otwór oczyścił i wnętrze spenetrował.
Nie mogąc bezczynnie wytrwać, Pantera wnet po sznurku z hakiem aż na górny konar się wydźwignął, konno na nim zasiadł i jak dwa dzięcioły kuli!
Podawano im z dołu narzędzia, mech, glinę, wreszcie zatwór z deski i ćwieki.
Po paru godzinach karkołomnej roboty zeszli na ziemię i pokładli się jak martwi ze zmęczenia — ale barć była gotowa.