Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sny do późnej jesieni go słyszę i muszę się do niego uśmiechać, takie to zabawne.
— Teraz i ja go słyszę i zapamiętam.
Rosomak przystanął.
— Widzisz ten olbrzymi jałowiec? Od trzech lat znajduję tam gniazdo dzwońca. Co roku pewnie ta sama para dobudowuje wyżej, że aż stąd widać mech. Zobacz, czy szczęśliwie przezimowały i czy mieszkają.
Coto poskoczył, rozchylił z trudem zwarte igliwie, wspiął się na palce.
— Jest trzy jajka — błękitne, czerwone centki.
— Ano — to szczęśliwie wróciły. Niechże się latem cieszą.
— Wuj to każde drzewo zna.
— Prawie. Są znajomi bliżsi i dalsi. Są wybitne osobniki w tym narodzie: jedne wiekiem stare, inne urodą wspaniałe, inne wdziękiem za oczy chwytające. Niema dwóch jednakich — ino patrzeć. Tu można patrzeć, poznawać, rozróżniać, aż się żyje wśród wielkiego towarzystwa, złożonego z tysięcy jednostek. Nawet ich charaktery poznać można, obcując, jako my. Żuraw z Panterą imionami zwą różnych znajomych i całe historye o nich prawią, gdy w niedzielę oddajemy wizyty.
— Jakto?
— Ano zobaczysz! Pojutrze niedziela.
Szli chwilę w milczeniu, wreszcie Coto się odezwał:
— A jakich gniazd wuj dotąd nie znalazł?
— Podróżniczka, remiza, strzyżyka i trzciniaka