Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tak, świtunka, bo samczyk lamentuje, słyszysz, pi — pi — pi, ostrożnie, bo rozdepcesz. Domek ma wejście z boku, przy ziemi, może pod tą suchą paprocią. Masz?
— Nie, tu nic niema.
— Dobrze schowana. Szukaj, nadsłuchując na lament, im głośniejsze, jesteś bliżej. Zupełnie jak dziecinna zabawa w „ciepło i zimno“.
— Jest, jest. Otworek, na ziemi mnóstwo jająt jak pacioreczki.
— Weź jedno i umykajmy, bo strasznie lamentują.
— Wuju, to już naprawdę moja znajda, pierwsza?
— Tak, ino nie mów Panterze, bo cię przezwie piecuszkiem lub świtunką przy leśnych chrzcinach.
— A kiedy będą moje leśne chrzciny?
— Gdy ci się otworzą leśne oczy i uszy i gdy poczujesz leśną duszę w sobie.
Coto przyglądał się szarej polance pokrytej zeschłą trawą.
— I jak się to uchowa. Pod każdą stopą, bez żadnej ochrony. Na pastwę wszystkiego.
— Uchowa się. Za kilka tygodni wyleci gromadka, będzie się radować latem; jesienią powędruje za morze, ani dba, ani się troszczy! Ma wielką moc w sobie, słucha Prawa i wierzy, że życie dostało, by żyć, a zatem żyć będzie. Właściwy byt ziemi stanowią słabi i mali, a posłuszni swemu zadaniu. Słyszysz go? już się raduje. Potwór minął, samiczka wróciła do chałupki, a on tam na najwyższych czubach olszyn uwija się, żeruje i niewielki śpiewak powtarza swą melodyjkę: cilp, calp, calp! Cilp, calp, calp. Od wczesnej wio-