Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

świerszcza. No i czyża, który wedle legendy kładzie doń jakiś kamyk, co je czyni niewidzialnem.
— Ale ja i o tych ptakach nigdy nie słyszałem, ani je znam. Wuj mi da ornitologję.
— Pięć w różnych językach, z barwnemi tablicami.
— To wracajmy do domu. Zaraz się biorę do roboty.
— Wróćże sam — ja jeszcze zboczę w te łozy.
Coto obejrzał się bezradnie.
— Nie trafię.
— Sprobuj. Kieruj się ciągle na wschód. Po drodze miniesz polankę z wielkim świerkiem, który ci ma być po lewej ręce, potem przejdziesz około trzech brzóz — jedna ze złamanym wierzchem i znajdziesz we wrzosach ścieżkę. Przy starej choinie, gdzie kupę szyszek naniósł dzięcioł, skręć na prawo i tam już trafisz na szlak od Tęczowego Mostu. Jakbyś zbłądził nie nerwuj się, usiądź i słuchaj — za mały czas Żuraw z chaty da sygnał obiadu. Wtedy posłyszysz klekotkę Hatory łakomej i ta cię na polanę doprowadzi.
Coto pokręcił frasobliwie głową, westchnął i zawrócił.
Rosomak poczekał, aż zniknął w gąszczu, i uśmiechając się, zdaleka ruszył za nim. Chłopak zabłąkał się po chwili — zaczął kluczyć, kręcić się w prawo i w lewo, wreszcie po wielkich trudach dobrnął do polanki za świerkiem. Wtedy posłyszał sygnał obiadowy, a wnet „bambołę“ Hatory.
Gdy jej rogaty łeb ukazał się w haszczach, Coto