Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pogłaskał go Żuraw po łagodnie złożonych kolcach.
— Przyjdzie Tupcio do izby, są świeżutkie rybie wątróbki.
Wstał i obejrzał się. Tupcio sunął powoli i nakuliwał. Tedy go wziął na ręce i obejrzał.
Tylna nóżka Tupcia była spuchnięta, a gdy jej dotknął — jeż zaczął fukać i drgać. Usiadł Żuraw na przyźbie i kalectwo starannie zbadał. Okazało się, że cała stopka była oplątana włosieniem, który się wżarł w ciało i spowodował obrzmienie.
Odbyła się operacya, widocznie bardzo bolesna, bo Tupcio fukał i nóżkę targał, a nawet w najgorszej chwili ukąsił Żurawia, ale się nie jeżył i nie skręcał, a w końcu, gdy uczuł ulgę — rękę człowieka malutkim języczkiem liznął.
Dostał potem obiecanych rybich wątróbek i, jeśli możliwe, jeszcze napęczniał — tak, że z trudem zasunął się w cholewę od buta i fuknąwszy pożegnanie zasnął do wieczora. Kuba przyglądał się operacyi z okna, gdzie się na słońcu wygrzewał.
— Także gust! myślał. — Taki cudny czas przesypiać w jaskini. Rozumiem, że to się robi zimą — ale teraz. Idyota!
Żuraw spojrzał na słońce i zabrał się do gotowania obiadu. Na skrzyp drzwi od spiżarni Kuba się też przystawił. Żuraw był rozczulony jego przywiązaniem, ale po prawdzie Kuba wskutek życia w dostatkach i bez troski pędzonego stał się skończonym typem sybaryty.