Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtedy rozważano robotę dzienną.
— Ja muszę ukosić szuwarów na ściółkę, rzekł Pantera. Lada dzień będziemy mieli urodziny. Gadałem z Łataną Skórą: córki się spodziewa.
— Będzie jej pewnie Sroka na imię.
— Ja muszę być aż za Proszalną Brzozą lizawki dla sarn zrobić, rzekł Rosomak.
— Możebyś poszukał raków w jeziorku, Żurawiu.
— Chyba po południu. Jeszcze w ogródku nie doprowadziłem do porządku, i mam kram z mlekiem.
— To mi daj soli w torbę, i zostawaj zdrów.
Ozuli się, Pantera kosę wytoczył i poszli.
Żuraw statki pozmywał i zabrał się do swych ukochanych roślin. W małym ogródku przy chacie zabawiał się w aklimatyzacyę leśnych kwiatów. Przynosił z puszczy storczyki, dzwonki, amarantowe gladiolusy, rutewki, gruszyczki, spiree, walerjanę — i miał to wszystko w amatorskim starunku.
Wyciągnął się u grząd i oglądał plantacje, gdy posłyszał szelest u płotka.
Usunął się szybko z obawy przed żmiją, ale ujrzał zdziwiony Tupcia.
— Dlaczego Tupcio nie śpi o tej porze?
Jeż podniósł ryjek jak mógł najwyżej, a człowiek leżał — byli tedy w pozycyi do pogawędki.
— Może Tupcio głodny?
Nie, sądząc z tuszy, raczej był obżarty.
— Ale twarożku Tupcio zje? Prawda.
Wilgotny ryjek dotknął ręki. Miał jakiś interes, ale trzeba się było domyśleć.